11.10.2014

Daliśmy przykład!

Warszawa, 11 października (sobota)

Dobra, pozamiatane. Polska pokonała Niemców raz, teraz czas na drugie zwycięstwo – stwierdził Tomek Włodarczyk z „Przeglądu Sportowego”, gdy Marcin Pawłowski zapewnił nam prowadzenie 2:0 w trudnym spotkaniu z Reprezentacją Niemiec Dziennikarzy. Po wygłoszeniu tej opinii opuścił stadion Marymontu razem z kontuzjowanym Krzyśkiem Marciniakiem. Panowie stracili sporo emocji i dwa gole, bo ostatecznie wygraliśmy 3:1, a goście do samego końca walczyli o odrobienie strat.

Ci, którzy nie zostali do końca nie zobaczyli też najładniejszej z czterech bramek, czyli trafienia Piotrka Gołosa na 3:0. Wypożyczony (stale wypożyczany!) z PZPN prawoskrzydłowy urwał się swojemu obrońcy, minął dwóch kolejnych i tak huknął prostym podbiciem, że piłka odbiła się od prawego słupka bramki Niemców, lewego, by ostatecznie wylądować na bocznej siatce obok słupka prawego. To był „Meisterstueck”, jak powiedzieli nasi rywale – my skwitowaliśmy to prostym, lecz doskonale oddającym istotę rzeczy… „Ale urwał”!

Przegrywając trzema bramki Niemcy rzucili się do ataków, ale zdołali tylko raz pokonać Tomka Kiryluka, który tego dnia zrobił dla nas niewiele mniej niż później Wojtek Szczęsny dla podopiecznych Adama Nawałki. W sytuacji sam na sam – bezbłędni zazwyczaj stoperzy tego dnia… bezbłędni nie byli – nie miał szans, a kilka razy uratował nam skórę. Być może pomogły mu trochę nowe rękawice. Taki sam model założył wieczorem na Narodowym bramkarz Arsenalu Londyn.

Od początku mieliśmy przewagę, ale udokumentowali ją dopiero rezerwowi. Gol padł po ładnej akcji Mariusza Walkiewicza, który zagrał do Radka Pyffela, który z kolei wymienił idealne podania z Robertem Błońskim. – Tak, to była niepowtarzalna akcja – przyznał szczęśliwy „Błonka” i trzeba przyznać mu rację. Drugi raz nasz duet napastników z „La Masy” pewnie by tak nie zagrał.

Za przedstawiciela „La Masy” trzeba uznać także Żelka Żyżyńskiego, który zwłaszcza w rezerwowej koszulce o nieprzypadkowym zapewne rozmiarze M nie tylko podkreślał przynależność grupową, ale także zwodził rywali, którzy raz nawet chyba go odpuścili i byli bliscy utraty gola. Zupełnie inny styl preferował ustawiony w drugiej części pierwszej połowy z prawej strony pomocy Mario Walkiewicz, który ożywił wraz z Maćkiem Sołdanem nasze poczynania.

To nieprawda, że mamy dwie równorzędne jedenastki. Ta rezerwowa jest lepsza – stwierdził odważnie Piotrek Przybysz, gdy wyjściowy skład (Kiryluk – Lepa, Romer, Olkowicz, Sikora – Kocięba – Gołos, Tuzimek, Pawłowski, Olbrycht – Orliński) był powoli zastępowany tymi, którzy dali drużynie prowadzenie (Kubica, Gilarski, Przybysz, Żyżyński – Walkiewicz, Sołdan – Błoński, Pyffel, Kowalski).

Zmobilizowani takimi słowami gracze pierwszego składu po przerwie zdobyli dwa gole, skupiając się nie tylko na walce wręcz (brawo Michał Kocięba, ważny członek zespołu), ale też grze ofensywnej.

Warto zauważyć, jak trener Andrzej Zamilski podąża za światowymi trendami. Widząc problemy fałszywej dziewiątki, jaką był Piotrek Orliński, płynnie przestawił ekipę na system 4-4-2, stawiając na duet potężnych napastników. Będący w doskonałej formie Radek Pyffel na pewno się nie spalił, dał też radę Robert Błoński. Zamiast Fabregasa mieliśmy więc Diego Costę. A raczej Costów dwóch.

Niemcy, z którymi kilka lat temu zremisowaliśmy w Dortmundzie 2:2 (u rywali były znajome twarze z tego spotkania) okazali się poukładaną, niezłą techniczną ekipą. Tego dnia na nas to było jednak za mało. 11 października 2014 okazał się kapitalnym dniem polskiej piłki.

PS. Rywale już szykują się na rewanż (4 września 2015 roku).

/żyży/