12.07.2006

Piłka, plaża i my

W Ustce, na imprezie współorganizowanej przez ORANGE, sponsora naszej reprezentacji, mieliśmy okazję sprawdzić się w beach soccerze – plażowej odmianie piłki nożnej, która zdobywa w Polsce coraz więcej zwolenników. Po zapoznaniu się z przepisami do tej pory mało znanej dla nas dyscypliny, (4 zawodników plus bramkarz, nawierzchnia wymusza grę górą) zmierzyliśmy się z przedstawicielami promocji i marketingu klubów Orange Ekstraklasy.

Dokładnie o 14.00, przy wspaniałej słonecznej pogodzie i oszałamiającym dopingu kilkusetosobowej publiczności (a zwłaszcza pięknych dziewcząt w zielono – pomarańczowych barwach Lecha i Orange!), pojawiliśmy się na boisku.
Wzmocnili nas Jacek Ziober z Klubu Wybitnego Reprezentanta (trener polskiej reprezentacji beach soccera ), Michał Sieczko (prezes Polskiej Federacji Beach soccera), Wiktor Napióra, prezes Hurtapu Łęczyca – beniaminka polskiej ligi futsalu i czołowej drużyny polskiej plażówki oraz były bramkarz futsalowej reprezentacji Polski Paweł Sobolewski (nie mylić z Radosławem z Wisły Kraków).

Oprócz gości, pojawili się też – świeżo po powrocie z Niemiec – etatowi reprezentanci: „Błonka” żywiołowo dopingowany przez żonę, dwie córki i syna, „Kirył” (również z rodziną), „Wierzba”, Darek Motała, oraz „Chińczyk” (Radek Pyffel – autor tekstu). Nie zabrakło tradycyjnie szalejącego przy linii bocznej trenera Wojciecha Jagody.

Na swoje nieszczęście zgodziliśmy się, by w drużynie naszych rywali wystąpił świetnie dysponowany „Kowal”, który wybronił kapitalnie kilka naszych strzałów. Po drugiej stronie „placu”, doskonałą partię rozgrywał „Kirył”, doprowadzając do rozpaczy rywali. Bramkarze należeli do najlepszych zawodników na boisku (tym większa pociecha, że obaj grają w naszej drużynie!)

Spotkanie zaczęło się od huraganowych ataków drużyny ORANGE, która wykorzystała fakt, iż potrzebowaliśmy trochę czasu na oswojenie się z nawierzchnią boiska, lżejszą piłką i systemem gry 2-2. Już w pierwszych dwóch minutach straciliśmy dwie bramki, w tym jedną strzelił nam po solowej akcji znany ze wspólnych treningów Piotrek Gołos.

Po tym zimnym prysznicu wstąpiło w nas futbolowe natchnienie. Byliśmy jak Brazylijczycy z plaż Copacabany i Rio. Niczym morskie fale sunęły ataki na bramkę „Kowala”, który został zasypany gradem strzałów. Mimo kilku świetnych interwencji skapitulował po strzałach Motały i Ziobera. Gdy wydawało się że uda nam się kontrolować przebieg wydarzeń na plaży w Ustce (przynajmniej tych piłkarskich), niespodziewanie straciliśmy bramkę. Do samego końca obraz gry nie zmieniał się: na każdą bramkę rywala odpowiadaliśmy golem. Aż do stanu 5-5. Na listę strzelców wpisywali się: ponownie Motała, a także prezes Napióra.

Autorem najbardziej dziwacznej bramki okazał się „Chińczyk”. Po jego anemicznym strzale piłka ledwo się toczyła. W ostatniej chwili odbiła się od piaszczystej muldy, zmieniła kierunek, kompletnie zmyliła „Kowala” i wpadła do siatki.

Mimo ponad 30-stopniowego upału atakowaliśmy do samego końca i byliśmy bliscy zwycięstwa. Jak na debiut całkiem nieźle. Ostrzymy już sobie zęby na rewanż w sierpniu. Po takim wysiłku pieczony prosiak jak i zimne piwo smakowały wybornie…

Na pewno w długie jesienno-zimowe wieczory wiele razy będziemy wspominać słoneczny czerwcowy weekend nad morzem.