DZIEŃ 3. Tajlandia
1 marca (poniedziałek) 2010
Dzień zaczęliśmy z samego rana od wycieczki na farmę słoni (elephant park). Po drodze, na każdym skrzyżowaniu i większym budynku, widzieliśmy portrety króla Ramy IX, najdłużej panującego władcy współczesnego świata (od 1946 roku).
Jeździliśmy na słoniach, karmiliśmy je bananami, bambusem i trzciną cukrową. Później mogliśmy się przekonać na własne oczy, że słoń może doskonale kopać piłkę, tańczyć, a nawet malować trąbą (sic!).
Rafał Sak skusił sie na wyjątkowy masaż stóp (fish spa, doctor fish). Włożył nogi do akwarium wypełnionego przez rybki garra rufa, które rzuciły się na jego stopy i zaczęły je konsumować. Chyba wszyscy w okolicy usłyszeli śmiech łaskotanego Saczka. Po takim zabiegu, nogi są wygładzone jak po peelingu. Rybki zjadają martwe komórki naskórka.
To była dopiero połowa atrakcji. Ruszyliśmy w dżunglę, śladami gibbonów.
Zjeżdżaliśmy na linach między platformami zawieszonymi wysoko na drzewach, oczywiście, asekurowani przez specjalistów, ubrani w kaski i specjalne uprzęże. – Przepraszam, wam się trafił chiński sprzęt – żartowali Tajowie.
Było kilkanaście stacji. Zjeżdżaliśmy pojedynczo i parami, w różnych pozycjach – na spidermana, supermana albo na buddę. Przechodziliśmy przez mosty linowe, lądowaliśmy w siatce, byliśmy opuszczani kilkanaście metrów w dół. Znakomita zabawa, ale część z nas musiała się zmierzyć z ukrywanym lękiem wysokości i pokonać strach.
Wieczorem do Chiang Mai dolecieli Piotr Wierzbicki, Cezary Olbrycht i Marcin Lepa. Myśleliśmy, że są w Chiang Rai. Nabrali nas, ze pomylili miejscowości. Zespół w końcu jest w komplecie.
/spa/