DZIEŃ 5. Tajlandia/Kambodża
3 marca (środa) 2010
Polatamy sobie za wszystkie czasy. Dostaliśmy się z Chiang Mai do Siem Reap przez Bangkok. Do kambodżańskiego terminala międzynarodowego szliśmy z samolotu po płycie lotniska. Gorące powietrze było tak gęste, że uderzało w twarz… Jak grać w piłkę w takich warunkach?
Niestety, plan obejrzenia zachodu słońca nad Angkor Wat pokrzyżowały problemy z wizami. Po wypełnieniu kilku kolorowych druków i zdobyciu niezbędnych pieczątek, wydawanych przez rządek umundurowanych urzędników, w komplecie przedostaliśmy się przez granicę. Niedługo będziemy znać na pamięć wszystkie dane z paszportu…
Kambodża to jeden z najbiedniejszych krajów świata, była kolonia francuska. Przy kraju Czerwonych Khmerów, Tajlandia to zachodnia Europa. Kambodżański klimat jest bardzo ciężki dla Europejczyka. Jest duszno, nawet po zachodzie słońca.
Po ścianach budynków biegają jaszczurki. Tu też mają fish spa. – Sesja będzie za darmo jeśli klient nie będzie zadowolony – zachęca reklama.
W hotelu pod sufitem huczą wielkie wentylatory, jak ze sceny otwierającej film „Czas apokalipsy”. W każdym pokoju: fontanna – pomnik, jak miniatura ze świątyń Angkoru.
Na ulicach królują motory, przede wszystkim tak zwane tuk-tuki, czyli motory z zadaszoną przyczepą dla pasażerów. Ich kierowcy zaczepiają cudzoziemców na każdym kroku.
W restauracji można trafić dania tak potwornie ostre, że dosłownie wyciskają łzy. Nie mogliśmy przegapić okazji i zamówiliśmy narodowe khmerskie danie – amok.
To półmetek naszej azjatyckiej eskapady.
/spa/