14.10.2012

Nasi maratończycy

14 października (niedziela), Poznań

Mamy w zespole najprawdziwszych maratończyków! Maraton w Poznaniu przebiegł w niedzielę Michał Luciński. Dwa tygodnie wcześniej dystans 42 kilometrów i 195 metrów pokonali w Warszawie Marek Skalski i Mariusz Walkiewicz (na zdjęciu).

Mariusz Walkiewicz: Dawno, dawno temu obiecałem sobie, że przed czterdziestką przebiegnę maraton. Parę lat temu zacząłem myśleć o tym poważnie, ale 2 operacje kolana lekko zweryfikowały moje plany biegowe. Ponieważ 40-te urodziny już w grudniu, więc tegoroczny Maraton Warszawski był ostatnią szansą na spełnienie obietnicy sprzed lat.

Natłok obowiązków sprawił, że moje przygotowania ograniczały się tylko do sporadycznych treningów piłkarskich. Co więcej, ostatnio obowiązków przybyło, więc jedyną aktywnością fizyczną we wrześniu były „nasze” derby stolicy. W wieczór przed startem dobry znajomy urządził imprezę z okazji swoich 50-tych urodzin, więc na starcie maratonu byłem w najwyższej formie 😉

Maraton ukończyłem w czasie 5 godz. 45 minut. Jestem żywym dowodem na poparcie tezy, że przeciętny człowiek z lekką nadwagą może podnieść się zza biurka i bez specjalnych (a nawet żadnych) przygotowań wystartować w maratonie i zmieścić się w limicie czasu, choć cena była wysoka (zakwasy, obtarcia, mikrourazy).

Trasa super, m.in. piękny podbieg w Natolinie w parku, który zazwyczaj nie jest dostępny dla zwiedzających. Dużo warszawiaków kibicujących na trasie, zdecydowanie więcej niż kierowców tkwiących w korkach i trąbiących ze złością na biegaczy. Uczucie przy wbieganiu na metę na płycie Stadionu Narodowego – bezcenne.

Zadanie wykonane, o maratonach zapominam, bo są za długie, za nudne i za męczące. Znacznie lepiej bawiłem się tydzień później w ramach imprezy „Biegnij Warszawo”. Dystans 10 km zdecydowanie bardziej mi odpowiada.

Marek Skalski: Do 30. kilometra było naprawdę świetnie. Piękna pogoda, fajna trasa, mnóstwo kibiców… Jednak gdzieś w okolicach alei Komisji Edukacji Narodowej, w drodze powrotnej na Stadion Narodowy, złapał mnie osławiony „kryzys 30. kilometra”. Nie byłem w stanie utrzymać dotychczasowego tempa, nogi stały nagle jakieś ciężkie. Postanowiłem jednak, że nie przestanę biec i jakoś dobiegłem, czy może doczłapałem do mety. I ustanowiłem swój rekord życiowy – 3:52,13! Było to jednak dość łatwe, zważywszy, że biegłem maraton pierwszy raz w życiu.

Mówiąc krótko, uważam, że w dzisiejszych czasach w pewnym momencie prawdziwy facet powinien sobie taki maraton choć raz przebiec. Co takiego trudnego jest dzisiaj w budowaniu domów, sadzeniu drzewek czy płodzeniu synów. Maraton to w końcu jakieś wyzwanie!

Dla Michała Lucińskiego to był już drugi maraton w życiu: – Pierwszy pobiegłem w tym roku w Krakowie, z założeniem, żeby pokonać królewski dystans 42 km 195 m, co się udało, choć nie było wcale takie proste. Do maratonu poznańskiego podszedłem z dużo większym respektem. Już wiedziałem, co się z czym „je”, co może mnie czekać po osławionej „trzydziestce”. Bezpośrednie przygotowanie startowe przeprowadzałem wg planu Greifa – nie jest on prosty, ale zdecydowanie polecam. Dzięki niemu wszystkie złe duchy Krakowa zniknęły, a poznańskie 42 km minęły, można powiedzieć, w dużym spokoju. Od samego startu bieg prowadziłem pod całkowitą kontrolą, na założony cel, czyli „złamanie” 3:45.

Pierwszy i na szczęście jedyny kryzys, przyszedł na podbiegu po 34. kilometrze. Nie był stromy, lecz bardzo długi, można powiedzieć, że w ogóle nie chciał się skończyć (1,5 km). Ja, jak również wielu innych kompanów, mieliśmy go już szczerze dość. Na górze tempo spadło do 5:50 min/km, więc trzeba było szybko przypomnieć sobie po co przyjechałem do Poznania. Na górze ulga, kilka łyków wody w bufecie i prosto przed siebie. Do mety niosła już głowa i to, co powiedział Kwiatek: „pamiętaj, wszystko się kiedyś musi skończyć” i tak właśnie było. Ostatnie 150 m zakończyłem ostrym finiszem, co dało mi wynik 3:44:37.

Na mecie radość, wzruszenie, zmęczenie a zarazem jakaś strata, że coś fajnego się skończyło. Dwa dni po biegu nogi dalej bolały, ale nie ma co płakać, taka jest cena królewskiej 42. Teraz odpoczynek od biegania i powrót do ukochanego kopania. A jak oceniam sam maraton..? Super organizacja, super trasa, super kibice.