05.02.2011

Powrót do Polski

3 lutego (czwartek) 2011

Przedsmak pogody, która przywitała nas w Warszawie mieliśmy na lotnisku w Dubaju. W terminalu odlotów klimatyzacja była ustawiona tak, że szybko wyciągnęliśmy z plecaków ciepłe ubrania. Gdy wylecieliśmy z chmur nad Polską, za oknami było biało.

Dzięki zamiłowaniu do piłki nożnej poznaliśmy nowy kraj. – Po Hiszpanach Filipińczycy mają religię katolicką, a po Amerykanach – język angielski – powiedział Rafał Sak. Chrześcijański kraj w tej szerokości geograficznej to wyjątek. Imponująca jest powszechna znajomość angielskiego.

Wracaliśmy z Filipin blisko dobę, trzema samolotami, zmieniając kilka stref czasowych. Nie licząc noclegu na podłodze moskiewskiego lotniska kilka lat temu, to nasz rekord. – Na Boracay zostawiliśmy mnóstwo wspomnień – podsumował z uśmiechem Mateusz Borek, który znakomicie sprawdził się w roli twardego negocjatora na lotniskach i w hotelach. – Wspaniałe wakacje, ale tylko wakacje – dodał trener Wojciech Jagoda, rozczarowany sportową „zawartością” wyjazdu. Na przyszły rok planujemy zgrupowanie z prawdziwego zdarzenia w Turcji albo w Egipcie. W ten sposób chcemy wykuć formę na dziennikarskie EURO 2012, które zaczyna nabierać realnych kształtów.

Andrzej Twarowski, Dariusz Tuzimek, Piotr Gołos i szczególnie Krzysztof Szczeciński przekonali się boleśnie jak trzeba sobie radzić w podróży bez bagażu. Walizka „Doktore” podróżowała za nim z Warszawy blisko tydzień, zanim została dostarczona do hotelu na wyspie. Kto by się spodziewał, że tyle radości może sprawić widok własnej bielizny?

Na długo zapadnie nam w pamięci Cezary Olbrycht, którego meduza poparzyła w twarz. – Biegałem rano z „Wierzbikiem” po plaży. Chciałem się opłukać po wysiłku i przed hotelem wskoczyłem do wody. Było płytko, nic nie widziałem. Nagle poczułem na policzku żywy ogień. Ból był potworny. Natychmiast wyskoczyłem – opowiadał Czarek. – Na szczęście meduza trafiła na prawdziwego twardziela – komentowaliśmy przykre spotkanie międzygatunkowe. Lód, który Czarek przykładał do twarzy przez prawie cały dzień (opatulony na słońcu w zimową kurtkę „Twarożka”) przynosił ulgę, ale nie był najlepszym rozwiązaniem. Szkoda, że dopiero wieczorem – przypadkiem – trafił na kobietę, która bezinteresownie przyrządziła mu lekarstwo.

Żałujemy trochę, że hitowy mecz pierwszej reprezentacji Filipin z Mongolią został zaplanowany już po naszym powrocie. Możesz o nim przeczytać TUTAJ.

/spa/