07.02.2012

Seadogs z Pięknej Wyspy

4 lutego (sobota), San Pedro (Belize)

Najlepszą murawę w Belize miały ruiny Majów. Ale nie graliśmy w Lamanai czy Altun Ha. Mecz z Seadogs z wyspy San Pedro, o której Madonna śpiewała śpiewała „La Isla Bonita”, odbył się na olbrzymim piaszczystym boisku bez linii i bez kępki trawy. – Gramy na księżycu – mówił trener Wojciech Jagoda, który zaczął dzień porannym występem w internetowej rozgłośni Reef Radio.

Stadion Ambergris nie został dopuszczony do rozgrywek belizyjskiej Premier League z braku szatni, łazienek i porządnej bramy. Pierwszy zespół naszych rywali wszystkie mecze w lidze, z takimi drużynami jak Juventus, World FC, FC Belize, Belize Defence Force, czy Barcelona Santa Fe, rozegra na wyjeździe w Belize City. – Klub został ponownie reaktywowany. Trenujemy od pół roku na boisku przy porcie. To będzie pierwszy mecz przy światłach w tym roku na tym stadionie – opowiadał ciemnoskóry bramkarz przeciwników.

Tuż przed inauguracją sezonu, Seadogs wystawili przeciwko nam mieszany skład zdominowany przez szybkonogich piłkarzy drużyny młodzieżowej. Faulowani – błyskawicznie wstawali. – Pierwszy raz graliśmy mecz, w którym wszyscy byli szybsi od nas – powiedział Marcin Lepa.

Nasz mecz stał się sprawą polityczną przed wyborami, które odbędą się w Belize za miesiąc. W czasie naszego pobytu zgodnie z konstytucją został rozwiązany rząd. Na wyspie i na kontynencie widzieliśmy flagi w kolorach dwóch głównych partii kraju: rządzącej United Democratic Party i opozycyjnej People’s United Party. W organizację spotkania zaangażowała się Susanna, działaczka charytatywna, stronniczka ugrupowania PUP: – Burmistrz nam nie pomaga. Brakuje pieniędzy na konieczne remonty. Piłkarze po meczu nie mają się gdzie wykąpać.

Trener zrobił odprawę jeszcze w hotelu. Długo czekaliśmy na taksówki. Miały być za 10-15 minut, ale według „czasu Belize” – wyjaśnił nam jeden z tubylców z szerokim uśmiechem.

Gdy dojechaliśmy wieczorem na stadion przywitały nas egipskie ciemności. W świetle dziennym boisko wiedzieli tylko Wojciech Jagoda, Piotr Gołos i Paweł Sikora, którzy dzień wcześniej zrobili rowerowy rekonesans. Organizatorzy próbowali włączyć oświetlenie. – Ktoś ukradł kable, żeby je sprzedać. Naprawiają to od kilku godzin – opowiadała Kanadyjka Karen, dziewczyna jednego z zawodników. Gdy traciliśmy już nadzieję, że mecz dojdzie do skutku, zapalił się jeden reflektor. Później zaświeciły kolejne maszty, co nagrodziliśmy oklaskami. Do pełni szczęścia zabrakło jednej lampy w rogu boiska, której nie udało się włączyć. – Ściągamy granatowe koszulki i przebieramy się w białe, żeby nas było lepiej widać – zarządził Adam Romer.

Linie boczne wyznaczały pachołki, pola karnego nie było. Przez cały dzień padało i na boisku pojawiły dodatkowe przeszkody – kałuże szerokie jak „rowy z wodą”. Wyzwaniem, jak z programu National Geographic, było nawet chodzenie po piłkę, która przeleciała za ogrodzenie. Z ciemnej plątaniny drzew i krzewów, które rosły wokół stadionu dochodziły niepokojące zwierzęce odgłosy.

Zaczęliśmy z godzinnym opóźnieniem. –Przyszło pismo z FIFA, że Adam Romer pauzuje 22 minuty za czerwoną kartkę w Cancun – żartował „Jaggi”, bez którego tego meczu by nie było. Prezes ucierpiał podczas turnieju siatkówki plażowej i beach soccera, ale zagrał, podobnie jak kilku innych, którzy mieli wątpliwości, czy warto ryzykować zdrowie na takiej płycie.

Szybko okazało się, że będziemy mieli problemy z realizowaniem ofensywnej taktyki. Po pierwszym gwizdku to rywale rzucili się na nas szalonym pressingiem. Trener krzyczał do nich po hiszpańsku „trabajo” (praca) i „tranquilo” (spokojnie). Belize jest anglojęzyczne, ale prawie każdy mówi tam jeszcze po hiszpańsku i kreolsku. Najwięcej problemów stwarzali nam „Ronaldinho” i „Eto”, jak wołali na nich Belizejczycy.

Cała połowa należała do Seadogs, nasi obrońcy mieli mnóstwo pracy, ale ofiarnie likwidowali większość zagrożeń pod bramką Jacka Kowalskiego. Nie dało się grać po ziemi. Kopaliśmy długie piłki do przodu. – Nie możemy wymienić trzech podań – zauważył Maciej Bonecki. Brakowało zaledwie minuty i korzystny dla nas bezbramkowy remis utrzymałby się do przerwy. Niestety, w ostatniej akcji pierwszej połowy piłka odbijała się od zawodników jak na fliperach i przypadkowo znalazła się pod nogami rywala, który z bliska uderzył mocno pod poprzeczkę. – Gdyby strzelił inaczej, miałbym ją – żałował „Kowal”. To była jedyna bramka meczu.

Po przerwie nasi rezerwowi zerwali się z miejsc i krzyknęli „gol”, ale jak się okazało, piłka wylądowała na siatce. W drugiej połowie graliśmy zdecydowanie lepiej. Przeprowadzaliśmy akcje kończone strzałami. Wreszcie zmusiliśmy bramkarza gospodarzy do interwencji. W końcówce postawiliśmy wszystko na jedną kartę i ruszyliśmy do przodu, licząc na wyrównanie. Niestety, zabrakło czasu. To gospodarze byli bliżej podwyższenia wyniku, na szczęście Paweł Sikora wyręczył bramkarza i wybił piłkę spod nóg napastnika. –Oni mieli więcej z gry, ale remis był w zasięgu – podsumował Piotr Gołos.

W drodze na pomeczowe spotkanie z Susanną mijaliśmy taksówkami przeciwników, którzy na rowerach albo na piechotę wracali do domu.

Pierwszy w historii polskiej piłki nożnej mecz z drużyną z Belize stał się faktem. Następnego dnia odpłynęliśmy z Pięknej Wyspy do Belize City.

Dziennikarze – Seadogs San Pedro 0:1 (0:1)

Zobacz galerię zdjęć z Belize w MULTIMEDIACH.

/spa/